piątek, 20 marca 2015

Rozdział I cz. 6/6

Udało nam się dotrwać do końca pierwszego rozdziału. Bez zbędnych ceregieli, zapraszam do czytania.

* * *

Dwie godziny później zrobiło się już ciemno, a Say kompletnie opadł z sił. Yuan położył się spać na jednym z łóżek w drugim pokoju, a on sam leżał w ciemności, wpatrując się w okno. Miał z niego idealny widok na dwa księżyce. 
Opowieść Nataku była zdawkowa, podobnie jak informacje o skutkach klątwy. Powiedział tylko, że pewnego dnia jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie i że pewien człowiek chciał mu pomoc. Pomóc w specyficzny sposób, bo podarował mu stary medalion, ot, na szczęście.
— Byłem wtedy młody — mówił Yuan — Niewiele wiedziałem o starożytnej magii. Ani o niczym innym.
Medalion uratował mu życie i albo się zgubił, albo wyparował, sam nie wiedział. Wiedział tylko, że na ciele pozostał mu dziwny ślad. Nie było żadnych paktów ani demonów. Przynajmniej nic, o czym by pamiętał. Mówił o tym, jakby to było kompletnie nieistotne, jakby dotyczyło kogoś innego, starannie pomijając każdy szczegół, który nie musiał koniecznie być ujawniony, a Sayvin to szanował. Nataku wyglądał na człowieka, który wiele przeszedł i ma wiele do ukrycia. Kolejny powód, żeby mu nie ufać. Nie był magiem, był jednym z tych ludzi, którzy są wrażliwi na magię, ale nie na tyle, by zostać zainfekowani albo po prostu urodził się w miejscu, w którym nurt był słaby.
Same następstwa klątwy były dla Sayvina bardziej interesujące, niż to, jak Yuan się jej nabawił. Słyszał już kiedyś, że niesie ze sobą trzy aspekty, a teraz był w stanie zaobserwować to na własne oczy.
Pierwszy był prosty - dostawało się to, co dana klątwa oferowała. W przypadku Nataku był to ratunek. Podobno w ten sposób można było zdobyć wszystko, potęgę, szczęście, nawet sprowadzić nieszczęście na kogoś innego.
Drugi był bardziej skomplikowany i w dalszym ciągu stanowił zagadkę. Nazywano go efektem ubocznym. Nigdy nie było sposób przewidzieć, jaki będzie, zawsze jednak oddziaływał na ciało przeklętego. Nataku miał szczęście, jego efekt uboczny był pozytywny. Potrafił wyczuwać magię, a jego ciało mogło ją przewodzić. Znaczyło to, że był odporny na kilka jej rodzajów. Zwykle przeklęcie kończyło  gorzej, szaleństwem albo przerażająco szybkim starzeniem się.
Jednak największą łamigłówką był ostatni aspekt. Cena. Przeklęci mieli tendencję znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Większość ludzi wierzyła, że to demony przychodziły odbierać swoją zapłatę. Czasem można było usłyszeć, że ktoś kiedyś widział, jak przeklętego zabierają demony, ale niektórzy twierdzili też, że widzieli feniksy albo kryształowe węże na pustyni.  Jak jest naprawdę - tego nie wie nikt.
Nataku napomknął też, że miewał też do czynienia z innymi przeklętymi przedmiotami i że bije od nich aura, wyczuwalna dla niego dzięki efektowi ubocznemu. Był pewny, że sztylet, który przyniósł wiosce tyle nieszczęścia, był jednym z nich.  Nie potrafił jednak stwierdzić, co ta konkretna klątwa oferowała. 
Nie miało to już dla Saya żadnego znaczenia. W jednym z pakunków, które wdzięczni mieszkańcy zostawili pod drzwiami był list od Fulli. Była cała i zdrowa. Reszcie współczuł i był szczerze zdziwiony tym, jak bardzo się to na nim odbiło. Nie rozmawiał z nimi, nie znał ich, ale w pewien sposób czuł się częścią ich społeczności. Ciekawe, co powiedzieliby ludzie, gdyby dowiedzieli się, że przyczyna tej tragedii spokojnie zajadała się podarkami tuż obok ich domów.
Nataku nalegał, żeby wyruszyli jak najszybciej. Nagle zniknęła cała rzekoma troska o zdrowie i bezpieczeństwo Sayvina, nie chciał tu zostawać dłużej, niż powinien. A Say się zgodził. Wyruszy z Yuanem, ale miał inne plany. 
Nie mógł ufać obcemu, poza tym nie nadawał się na żołnierza. Spróbuje znaleźć ojca i wtedy zdecyduje, co dalej. Nie liczył na rodzinne pojednanie i wspólne wyprawy, gdyby ojciec chciał mieć go przy sobie, zaproponowałby to wcześniej. Miał nadzieje, że do paczki, której nie zdążył otworzyć, został dołączony list. Może napisał, gdzie jest.
W głowie kłębiły mu się myśli i desperacko próbował nie zasypiać, ale zmęczenie zrobiło swoje. Zasnął ze świadomością, że być może to ostatnia noc, jaką spędzi w domu.

* * *

W skutek ataku piratów połowa domów w wiosce nie nadawała się do zamieszkania, a trzecia część mieszkańców straciła życie. Doirtanie byli twardymi ludźmi, nikt nie pozwalał sobie na publiczne opłakiwanie zmarłych, ale może łzy byłyby lepsze od ciszy, jaka zawładnęła wioską. Prace przy naprawach były głośne, ale ludzie rzadko się odzywali. Osobie postronnej mogłoby się wydawać, że szybko doszli do siebie, ale nie było to prawdą. Tragedia tragedią, ale jeśli nie mieliby schronienia przed nadejściem zimy, straty w ludziach były by jeszcze dotkliwsze.
Fulla wreszcie zebrała się na odwagę i poszła do zdemolowanej karczmy. To miejsce zrzeszało ludzi, zbliżało ich do siebie. Było jej domem. Teraz brakowało połowy dachu, większość mebli uszkodziły spadające kawałki drewna, a kuchnia i bar praktycznie przestały istnieć. Kobieta zabrała się do szukania czegoś, co dałoby się odratować, zdatnych do użycia desek, mebli. Kiedy przerzucała szczątki budynku, łzy ciekły jej po policzkach. Płakała bezgłośnie, za swoim domem, za ludźmi, których znała i za spokojem, który już nigdy nie będzie jej dany. Domy można odbudować, ludzi może przybyć, ale blizny zostają.
— Nie przeszkadzam? — Usłyszała znajomy głos.
Wyprostowała się i otarła twarz rękawem. Była silną, doircką kobietą i nie mogła pozwolić, żeby ktoś oglądał ją w tym stanie. Odwróciła się w stronę wyrwy, która była kiedyś drzwiami.
— Sayvin. 
Doirtanin spojrzał na nią — na kobietę, która stanowiła kiedyś centrum życia w wiosce, stojącą pośrodku szczątków swojego domu. Wydawała się mała i stara.
— Nie zabawię długo. Widzę, że jesteś zajęta.
Fulla skinęła tylko głową i wróciła do przekopywania się przez odłamki drewna. To nie był dobry moment, żeby pytać ją o pakunek, ale czas go gonił.
— Muszę znaleźć to, co przysłał ojciec. Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli poszukam?
Kobieta pokręciła głową. Sayvin zabrał się do pracy. Nie rozmawiali ze sobą. Nie musieli. Poza tym nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć w takiej sytuacji. On sam był otępiały i przygnębiony, co musiała czuć Fulla? Nie mogąc wspomóc jej słowami, zaczął razem z nią szukać czegoś zdatnego do użycia. Nie było tego wiele, głównie deski, które można było wykorzystać przy naprawach. Stoły i krzesła, uszkodzone przez spadające odłamki, dobił śnieg.
— Chodź tutaj, chłopcze — powiedziała karczmarka po dłuższej chwili — Znalazłam.
Say podszedł i wziął pakunek z jej rąk. Pudełko nie ucierpiało.
— Co teraz zrobisz? — spytała. 
— Nie mam za specjalnie wyboru, muszę się nauczyć panować nad magią. Mam nadzieję, że ojciec dał mi jakieś wskazówki, gdzie go szukać. Jeśli nie, to będę zmuszony udać się do matki. 
— A ją jak znajdziesz?
Say wzruszył ramionami.
— Gdziekolwiek jest, pewnie robi wokół siebie taką aferę, że nie będzie to trudne.
Fulla rozłożyła ramiona, patrząc mu w oczy. Chłopak zawahał się, ale po chwili wziął ją w ramiona. Był od niej o głowę wyższy. Kiedyś to ona brała go w objęcia, małego, ponurego chłopca, który rzadko się uśmiechał. Teraz, kiedy rolę się odwróciły, nie mógł się pozbyć wrażenia, że pewien etap jego życia dobiegł końca.
— Byłem głupi — powiedział cicho.
— Czemu?
— Powinienem więcej rozmawiać z ludźmi. Teraz już nie mam takiej szansy. Kiedy zobaczyłem te wszystkie prezenty zostawione pod drzwiami zrozumiałem, że przecież nikt mnie nigdy nie odpychał. Ja sam nie szukałem kontaktu, a nikt się nie narzucał... poza tobą. Dziękuję ci za to. — Czuł się zawstydzony uzewnętrzniając się w taki sposób, ale to był jego sposób na pożegnanie.
Kobieta skinęła tylko głową.
— Wrócisz tu jeszcze?
— Nie wiem. — Zastanawiał się, czy nie powiedzieć, że się postara, ale nie chciał składać obietnic, których może nie dotrzymać. — Nie sądzę. — Dodał tylko.

* * *

Say wyszedł z rozpadającej się karczmy po tym, jak Fulla wymusiła na nim obietnice, że będzie pisał najczęściej, jak będzie mógł. Nie miał nic przeciwko, przynajmniej tyle był jej winien.
Musiał jeszcze kupić konie i spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Duży bagaż nie wchodził według Nataku w grę. Wystarczyło, że kupuje dwa konie, zakup trzech wydawałby się dziwny. Mógł zabrać tylko to, co sam będzie w stanie unieść. 
Wściekli Doirtanie po wybiciu resztek pirackiej załogi szukali obcego, który sprowadził na nich nieszczęście. Yuan zaciągnął maga do domu po śladach, które ten zostawił wcześniej, sam zostawiając po sobie dość wyraźny trop. Kiedy zrzucił dodatkowe obciążenie, przeszedł się jeszcze kawałek do urwiska, a potem wrócił po swoich śladach, idąc tyłem. Doświadczony tropiciel od razu by się zorientował, ale akurat padał śnieg, który częściowo zakrył trop, a mieszkańcy uznali, że wybicie piratów, którzy przeżyli przebudzenie Sayvina, i opatrzenie rannych było ważniejsze, niż ściganie go.
Say uznał, że Yuan ma więcej szczęścia, niż rozumu.
Nataku odparł, że gdyby śnieg nie padał, wpadłby na inny pomysł.
Jego początkowy plan zakładał kradzież koni. Był zaskoczony, kiedy mag oświadczył, że ma wystarczającą ilość pieniędzy, żeby je zwyczajnie kupić. Doirtanin zachował dla siebie wiedzę, skąd ta mała fortuna się wzięła.
Sayvin otworzył pakunek od ojca idąc w stronę stajni. Od tego, co się w nim znajdowało, zależało, co będzie celem jego wędrówki i czy będzie musiał znosić towarzystwo przybysza, któremu nie ufał i który drażnił go swoim sposobem bycia.
Paczka zawierała jakieś urządzenie. Poza tym żadnego listu, nawet dwóch zdań nabazgranych na kawałku papieru.
Mag wyjął przyrząd i przystanął, przyglądając się mu. Był ciężki jak na swój rozmiar, składał się z drewnianej rękojeści i dwunastocentymetrowej metalowej rurki. Widział już kiedyś coś podobnego w książkach, urządzenie samo w sobie nie było magiczne, ale było powszechnie używane przez magów mocy, szczególnie początkujących. Używanie magii było częściowo instynktowne, a częściowo polegało na wizualizacji. Człowiek musiał sobie wyobrazić, że przelewa moc w głąb rurki, którą nazywano lufą i wystrzelić z niej.
Doirtaninowi nie chciało się wierzyć, że ojciec zupełnie przypadkiem akurat wysłał mu takie narzędzie. To było zbyt dogodne.
Say odwrócił pudełko do góry dnem i potrząsnął. Nic więcej w nim nie było, żadnej wskazówki, czegokolwiek. Obejrzał je dokładnie. Kompletnie nic.
— Nie dziwię się, że matka cię zostawiła — mruknął.

* * *

Nataku buszował po domu swojego gospodarza, zaglądając w każdy kąt. Skąd ten dzieciak wziął tyle pieniędzy? Może jego rodzicie zostawili po sobie ładną sumkę. 
Jak się głębiej nad tym zastanowić, cały ten dom był dziwny. Yuan pierwszy raz był w Doircie, a mimo to był w stanie zauważyć, że coś tu jest nie na miejscu. 
Pomijając fakt, że jego rodzice podobno sypiali w oddzielnych pokojach, dom i tak był za duży. Mniejsze pomieszczenia łatwiej ogrzać, a w jednym z pokoi stało tylko wielkie łóżko, nic poza tym. Kompletna strata miejsca. Wiszące gdzieniegdzie obrazy wydawały się być wyrwane z jednego z pałacyków w Calante, kompletnie nie pasowały do surowych mebli, nie wspominając już o tym, że nigdzie w Doircie nie zauważył wcześniej żadnych dodatkowych ozdób w pomieszczeniach.
No i biblioteczka. Niektóre z ksiąg mogły być bardzo rzadkie, szczególnie te traktujące o starożytnej magii. Nataku wątpił, żeby w Doircie można było je dostać, nawet w stolicy. 
Nie było wątpliwości, że Doirtanin coś przed nim ukrywał, ale Yuan nie mógł się tak po prostu z nim skonfrontować. Sam nie miał wcale ochoty dzielić się historią swojego życia.
Stał na krześle, przeszukując półki w kuchni, kiedy usłyszał, że ktoś zbliża się do domu, przedzierając się przez zaspy. Zeskoczył na podłogę i szybko odsunął krzesło na swoje miejsce. Przeszedł do dużego pokoju i złapał za jeden z ciężkich świeczników. Ostrożności nigdy za wiele.
— To ja — powiedział Sayvin, wchodząc do domu.
— Szybko się uwinąłeś. Myślałem, że będziesz się chciał pożegnać. — Nataku nonszalancko przetarł świecznik ręką, odłożył go i wyjrzał przez okno. Obok domu stały dwa doirckie konie, masywne zwierzęta o długich grzywach. Wytrzymałe, chć niezbyt szybkie.
— Pożegnałem się. — Doirtanin położył na stole pudełko owinięte skórą i jakiś przyrząd.
— A cóż to takiego? — Nataku od razu podniósł narzędzie.
— Nie dotykaj! — Say wyrwał mu je z rąk. — To skupiacz.
— Widzę, że jesteś przygotowany. — Yuan widział już takie, chociaż mniej poręczne.
Say opadł na łóżko, na którym spał tej nocy jego gość.
— Nie wiem, czy na coś takiego można być do końca przygotowanym. A ty? Gotowy do drogi?
— Jak zawsze. — Nataku machnął ręką w stronę żałosnych resztek swojego ekwipunku. Musiał nosić ubrania swojego gospodarza z czasów, kiedy tamten był młodszy, w końcu był od niego znacznie niższy. Najbardziej szkoda mu było broni, niektóre z jego zdobycznych sztyletów były naprawdę dobrze wykonane. Poszły na dno razem ze statkiem piratów. Żałował teraz, że wyrzucił ostrza, którymi przeciął więzy na statku. 
Say wstał i wyszedł na dwór bez słowa. Chwilę później wrócił z dwoma sakwami w rękach i wręczył je towarzyszowi. 
— Co my tu mamy? - Spytał Yuan, wysypując ich zawartość na stół. — Nie rozbierasz się?
— Chcę trochę odtajać. Mogłem wziąć grubsze futro.
Nataku przejrzał zakupy. Doritanin kupił wszystko, co mu kazał, nie było się do czego przyczepić, chociaż oba sztylety nie były zbyt poręczne. Ciężko będzie je schować w ubrania.
— Wyjeżdżamy jutro przed świtem. — Oznajmił
— Myślałem, że dzisiaj.
— Nie, jest już za późno, a ty jesteś jeszcze niegotowy. Chodź tutaj, będę potrzebował twojej pomocy. Musimy ustalić trasę, a znasz te ziemie lepiej, niż ja.

* * *

Jasne światło trzech księżyców odbijało się od śniegu. Widoczność była tak dobra, jak to tylko było możliwe w takich warunkach.
Nataku ziewnął ostentacyjnie, patrząc, jak mag ładuje na konie bagaże. Yuan nie znosił wstawać, kiedy słońce jeszcze nie wschodziło. Sayvin za to nie spał chyba w ogóle.
Nataku patrzył z zaciekawieniem, jak Doirtanin szarpie za wodze, próbując obrócić konia na wąskiej dróżce. W końcu zlitował się nad towarzyszem i pomógł mu, podchodząc do zwierzęcia od frontu i kładąc ręke na jego łbie. 
— Nastąp się — powiedział spokojnie Nataku.
Wałach cofnął się posłusznie. Yuan złapał za siodło i podciągnął się. Doirckie konie były ogromne, ale na szczęście był zwinny. 
Odetchnął świeżym powietrzem. Było mu zimno i wiedział, że później wcale nie będzie lepiej, jednak odczuwał przyjemne wrażenie, które znał doskonale. Wrażenie, że rozpoczyna się zupełnie nowa historia. Poprzednia nie zakończyła się po jego myśli, ale co to by było za nudne życie, gdyby zawsze wszystko mu się udawało. Przed nimi daleka droga, a zadanie nie było takie proste, jak się mogło wydawać. Nataku umiał zadbać o siebie, a zdarzało mu się wędrować w wyjątkowo niebezpieczne miejsca, ale opieka nad kimś innym była dla niego czymś nowym. A na pierwszy raz przypadł mu chłopak, który nigdy nie wystawiał nosa zza swojej wioski. 
Zerknął na towarzysza. Doirtanin siedział już w siodle. Usta miał zaciśnięte, dłonie mocno zaciskał na wodzach i był blady jak ściana. Obraz prawdziwej zawziętości.
Nataku uśmiechnął się do niego.
Say odwrócił wzrok, wbił pięty w boki konia i ruszył, wymijając drugiego wierzchowca. Nie obejrzał się za siebie ani raz.

* * *

Coś się stało.
Gdzie był, co tutaj robił? Co takiego się stało?
Mężczyzna otworzył oczy. Patrzył przed siebie, jego oczy rejestrowały obrazy, ale umysł nie był w stanie ich rozpoznać. Coś się z nim stało, ale nie wiedział, co.
Kim był? Nie był pewien. Był wojownikiem, tak. Pływał po morzu, pamiętał szum fal i kołyszący się pod stopami pokład.
Pamiętał sztylet. Kiedy zamknął oczy widział go, tak dokładnie, jakby mógł wyciągnąć rękę i go dotknąć. Pragnął go, kochał go. 
Stanął na chwiejnych nogach. Jego zmysły działały, czuł zapachy, słyszał dźwięki, ale nie potrafił pojąć, co oznaczają. Nie było to teraz dla niego ważne.
Sztylet, gdzie on jest? Miał go, pamiętał doskonale... ktoś chciał mu go odebrać, ale on wygrał. Stwórco, żeby tylko go nie zgubił. Musiał być gdzieś tutaj.
Dwie przerażone kobiety przyglądały się przez okno, jak mężczyzna w obdartych ubraniach, w środku nocy gorączkowo grzebie w ziemi w ich ogródku. Syn jednej z nich pobiegł już po pomoc do koszar. Mogłoby się wydawać, że to lekka przesada, ale to nie był zwykły włóczęga.
Po pierwsze, co włóczęga z Calante robiłby w Yuan.
Po drugie, przez rozdartą nogawkę widać było nogę, którą oplatały znaki klątwy.
Castiel nie mógł zdawać sobie z tego sprawy, ale był bliżej swojego skarbu, niż kiedykolwiek i już nikt nie mógł mu go odebrać.

3 komentarze:

  1. A jednak Castiel przeżył. Coś czuję, że jeszcze pojawi się w życiu naszej dwójki bohaterów.
    Fajnie wyjaśniłaś fakt, dlaczego Yuan mógł przewodzić magię. No i ogółem magia jest znacznie inna od takiej typowej, jaka pojawia się np w DnD. Z tego, co rozumiem, tutaj jest strzelanie nią, a w uniwersum DnD czary są zapamiętywane/zsyłane przez Bogów, potrzebne są często komponenty, inkantacje i gesty.
    Ogółem bardzo przyjemnie się czyta ^^
    A.J.

    P.S. Pominęłaś chyba jeszcze jedno opowiadanie - "Negocjator" w zakładce "Pozostałe"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, Negocjatora nie czytałam. Zabiorę się za niego w wolnej chwili.
      Uniwersum DnD? Właśnie jestem w trakcie przechodzenia Baldur's Gate Enhanced Edition ;p.
      Co do samej magii to tak, u mnie działa na całkowicie moich zasadach. Ale nie tak do końca z tym strzelaniem, bo wcześniej można było przeczytać, że Nataku kalkulował sobie, że Sayvin prawdopodobnie jest magiem mocy, czyli tego rodzaju, który wykorzystuje magię w czystej postaci. Jak jest jeden rodzaj, to muszą być też inne, będziemy je poznawać w miarę rozwoju fabuły, chociaż magowie mocy stanowią największy odsetek.
      Jako człowiek z zapałem zgłębiający tajniki fizyki, chemii i biologii, chciałam ,,swoją'' magię uczynić jak najbardziej podobną do siły fizycznej, podlegającej normalnym prawom. Ludzie z The Cave nie mogą znać tych prawideł do końca, ale ja wiem na przykład, że magia składa się z cząstek bardzo podobnych do fotonów i tak dalej i tak dalej. Do historii taka wiedza nic nie wniesie, ale mi pomaga nie walnąć żadnej gafy, z której nie mogłabym wybrnąć, poza tym lubię to robić,w taki sam sposób jak lubię tłumaczyć sobie, jak możliwe jest zbudowanie napędu hiperświetlnego albo machina czasu.
      W każdym razie, cieszę się, że się podobało ^^

      Usuń
  2. Czyli przeklęci mają coś w rodzaju tatuaży? I wychodzi na to, że sztylet zniknął? Coraz więcej pytań. Jaka jest historia Nataku, kim była matka Sayvina, kim jest jego ojciec, o co wogóle chodzi z tymi skutkami ubocznymi, aż chce się czytać dalej. Cieszę się, że znalazłam Twojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń