W związku ze zbliżającym się zakończeniem rozdziału i nadchodzącą lawiną ekspozycji, dodałam nową stronę - z mapą. Nie jest to dzieło sztuki, bo nigdy nie zauważyłam u siebie oznak posiadania jakiegokolwiek zmysłu artystycznego. Nie wspominając o tym, że nowe, inteligentne programy są najwyraźniej bardziej inteligentne, niż ja, więc musiałam ograniczyć się do użycia painta.
* * *
W Doircie było niewielu farmerów, a im dalej na północ, tym mniej. Klimat był zbyt surowy, na północnych krańcach ogromnej wyspy, które zajmowało państwo, było tak zimno, że pokrywała je wieczna zmarzlina. Większa część kraju była porośnięta lasami, a niektóre wioski leżały nawet dwa dni drogi od innych. To właśnie te tereny mieli na myśli obcokrajowcy, kiedy mówili o Doircie, prawdziwym Doircie, o jego silnych, dobrze zbudowanych mężach i równie silnych, samodzielnych kobietach. Na południu Doirtan nazywano niedźwiedziami, ze względu na średnią wzrostu wyższą niż w jakimkolwiek innym państwie, tężyznę fizyczną i osobowość. Przeciętny Doitranin był właśnie jak niedźwiedź, samotnik, troszczący się tylko o najbliższych, którego człowiek nie chciałby zdenerwować. Ludzie mieszkający na północy i południu wyspy różnili się od siebie, ci z południa żyli uprawą i handlem. Skupowali futro, skóry, mięso i cenioną w niektórych kręgach sztukę rzeźbioną w drewnie i przeprawiali się przez morze, sprzedając je na targach w Calante. Ci z północy żyli swoim życiem, nie interesując się sprawami reszty świata. Prowadzili własne małe wojny, z zimnem i głodem. Trzymali się razem, ich wioski były zawsze zbite, budowane dom przy domu. W takim klimacie nie musieli obawiać się pożarów.
Jednak był jeden taki dom obok wioski, w której niedawno rozegrały się dramatyczne zdarzenia, oddalony od wszystkich. Kiedy niecałe dwadzieścia lat temu pojawił się tu mężczyzna i zlecił zbudowanie go za sporą sumę pieniędzy, nikt nie protestował. Człowiek ten był rodowitym Doirtaninem, o ciemnej, gęstej brodzie, choć czaszkę miał wygoloną, i ciemnych oczach. Znał zimno i techniki łowieckie, nie był obcym. Co innego kobieta, którą przyprowadził. Włosy miała białe jak śnieg, twarz piękną, ale surową, jakby wyrzeźbioną w skale. Rzadko wyrażała emocje. Mieszkańcy nie widzieli jeszcze nigdy kogoś o tak białych włosach, można by pomyśleć, że jest magiem, gdyby nie to, że była ciężarna, a nawet człowiek zacofany wiedział, że magowie są bezpłodni.
Kiedy przyszło na świat ich dziecko, wywołało to ambiwalentne uczucia. Nie chodziło nawet tylko o to, że kolor włosów jednoznacznie wskazywał magiczne zdolności, chociaż w Doircie nie przepadano za magami. Problemem było to, że częściowo było jednym z nich, jednak jego matka była obca. Nigdy nie próbowała dopasować się do małej społeczności wioski, w przeciwieństwie do ojca jej dziecka. Traktowała wszystkich z góry i wydawało się, jakby wcale nie chciała tam być. Odeszła, kiedy jej syn był jeszcze dzieckiem. Ojciec wyjeżdżał co jakiś czas, najpierw na krótsze, potem dłuższe okresy. Chłopak dorósł i nie starał się zbytnio spoufalać z mieszkańcami, czasem wykonywał jakieś pracę w zamian za wyżywienie, nie spędzał dużo czasu w wiosce. Nie umiał polować ani oprawiać skór, nikt go nigdy tego nie uczył, nie znał zasad kontaktów międzyludzkich, nie potrafił się odnaleźć w typowym stylu życia ludzi północy. Z czasem stał się po prostu elementem krajobrazu, jak jelenie czy sowy.
Teraz ten sam chłopak obrócił się na drugi bok w o wiele za dużym na jedną osobę łóżku. Za długa brunatna grzywka opadała mu na oczy, ciemne jak u ojca. Był do niego całkiem podobny, chociaż kilka centymetrów wyższy. Jedyną rzeczą, jaką odziedziczył po matce były śnieżnobiałe włosy z tyłu głowy. Wiedział, że to świadczy o tym, że jest magiem, wiele razy próbował sięgnąć do swoich mocy. Miał jakąś złudną nadzieję, że jego dar da mu coś, sens życia, którego mu brakowało. Że wskaże mu właściwą drogę. Czasem, kiedy mocno się skupił, miał wrażenie, że go czuje i to denerwowało go jeszcze bardziej. Czuł go, jak człowiek słyszy szepty za ścianą. Wiedział, gdzie jest, ale nie, jak się do niego przebić.
Nagle Say usłyszał łoskot. Otworzył oczy sklejone łzami. Czuł się dziwnie, jakby przespał zbyt wiele godzin. Poruszył szyją, żeby spojrzeć w stronę, z której doszedł przed chwilą dźwięk i jęknął. Miał chyba zakwasy na całym ciele. Co on takiego wczoraj robił?
Otworzył szerzej oczy. No przecież, zaciągnął drewno do karczmy... był tam jakiś obcy. Potem piraci i pojmanie. A później? Co stało się później?
— Lepiej się na razie nie ruszaj. Nie wiem zbyt wiele o przebudzeniu i jak ci mogło zaszkodzić, ale wyglądasz tragicznie.
Say obrócił się w stronę mówiącego, tym razem wolniej. Miał wrażenie, że gdyby jego mięśnie miały głos, darłyby się wniebogłosy.
Obcy... Nataku, tak miał na imię. Przedstawiał się w karczmie. Stał oparty o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Sayvin od razu poczuł przypływ irytacji - są czasem tacy ludzie, którzy po prostu działają człowiekowi na nerwy. Przyjrzał mu się tym razem dokładniej. Nataku był Yuanem jak z obrazka. Niski, nawet jak na kogoś z południa, i smukły. Można by pomyśleć, że też i słaby, ale Say widział wcześniej, jak się porusza, był szybki i zwinny. W złotych, lekko skośnych oczach było coś bezczelnego, podobnie jak w jego całej, smukłej twarzy. Swoją drogą, miał grzywkę. W Doircie mężczyźni też lubili nosić długie włosy, ale to były męskie, nieczesane strąki. Nataku miał włosy lśniące i proste jak drut, teraz upięte na głowie w kok. Gdyby je rozpuścić sięgałyby prawie do pasa. Dopiero teraz widać było, że z uszu zwisają mu kolczyki, zielone matowe kamienie w kształcie kłów dyndały na krótkich łańcuszkach. Wyglądał jak kobieta, ale głos, którym przemówił należał do mężczyzny.
— Teraz, kiedy uratowaliśmy sobie nawzajem życie, może powiesz mi, jak masz na imię? - Nataku przeszedł przez mały pokój i usiadł w nogach łóżka.
— Nie przypominam sobie niczego takiego. — Burknął Sayvin i wbił wzrok w sufit. - W ogóle nic sobie nie przypominam, a już na pewno nie, że zapraszałem cię do domu.
— Położyłem cię w łóżku, jak mniemam, twoich rodziców. - Kompletnie zignorował oczywiste pretensje. — Chciałem zniknąć, kiedy przyjdzie twoja rodzina, żeby się tobą zajęli. Byłeś w złym stanie.
— Matki.
— Słucham?
— W łóżku mojej matki. Nie lubili się na tyle, żeby spać razem.
— Cóż, lubili się na tyle, żeby cię mieć. — Yuan podniósł się i skierował się w stronę drzwi.
— Gdzie idziesz? — Say próbował się podnieść, ale mięśnie znowu odpowiedziały rwącym bólem. Zacisnął zęby.
— Zrobić coś do jedzenia. Musisz nabrać sił, jeśli chcesz, żeby ci się polepszyło.
— Powiedz mi, co się stało!
— Powiem, jak coś zjesz. — Rzucił tamten na odchodnym. — Spróbuj jeszcze się przespać.
Doirtanin osunął się z powrotem na łóżko. Nie chciało mu się wcale spać. Słuchał odgłosów dochodzących z kuchni i próbował przypomnieć sobie, co się stało. Piraci wystrzelili z armat w mieszkańców. Potem już tylko przebłyski, huk i jasne światło. Światło... Zamknął oczy i sięgnął wgłąb siebie, w to miejsce, gdzie kryła się jego magia. Często to robił, jak gdyby chciał sprawdzić, czy dalej tam jest. Na początku miewał problemy ze znalezieniem tego źródła, z czasem zaczęło mu to przychodzić naturalnie, stało się swoistym odruchem, jak dla niektórych pocieranie karku.
Spodziewał się znowu wpaść na grubą ścianę, przylepić się do niej i słuchać szeptów. Zamiast tego poczuł się jak człowiek, który wskakuje do wody myśląc, że sięgnie mu najwyżej do pasa, a zanurza się całkowicie. Wycofał się zaskoczony i przestraszony i otworzył oczy. Cokolwiek hamowało jego moce, zniknęło.
Przebudził się.
Yuan mówił o uratowaniu sobie nawzajem życia. Say musiał coś zrobić, coś co co najmniej zwróciło uwagę piratów. Może nawet kogoś zabił. Przez chwilę chciał zawołać Nataku i zażądać, żeby opowiedział mu wszystko w tym momencie, ale powstrzymał się. Czuł się smutny z powodu masakry, która miała miejsce i zdezorientowany przez brak informacji ale, mimo wszystko czuł dziką radość. Po tylu latach prób, starań i wątpliwości, przebudził się.
W drugim, największym pokoju, który dzielił kiedyś z ojcem, znajdowała się duża biblioteczka zapełniona księgami. Instrukcjami, ogólnymi informacjami, mapami pływów magii, bestiariuszami o wymarłych magicznych zwierzętach, nawet kilkoma książkami o starożytnej, zakazanej magii. Tych ostatnich nigdy nie ruszał, chyba jedyną rzeczą, jaką wpoiła mu matka był lęk i respekt przed starożytnymi. Kiedy ojciec odchodził, jedynym sposobem zabicia czasu było czytanie, większość z tego zbioru znał na pamięć. Nigdy nikt nie zadał mu pytania, co chciałby robić w życiu, ale odpowiedź byłaby dla niego oczywista. Chciał być uczonym, studiować magię. Jedyne, co go przed tym powstrzymywało to to, że oznaczałoby to pójście w ślady ojca.
Nataku wrócił z dwoma miskami pełnymi gulaszu z dziczyzny.
— Skąd miałeś mięso?
— Było zostawione pod drzwiami. Wydaje mi się, że mieszkańcy chcieli ci podziękować.
Próbował go nakarmić, ale Sayvin stanowczo się sprzeciwił. Mimo bólu nie chciał, żeby ten człowiek karmił go jak małe dziecko. Gulasz był całkiem zjadliwy, chociaż jak na jego gust zbyt pikantny. W Doircie nie używano wielu przypraw.
Kiedy męczył się z łyżką i kubkiem, Yuan opowiedział mu całą historię, siedząc w nogach łóżka. Było mniej więcej tak, jak Say się domyślał. Zapytał tylko, czy wśród ofiar była Fulla.
— Nie mam pojęcia - odparł Nataku - Nie mogę też za specjalnie pójść i się spytać. Zlinczowaliby mnie.
— A skąd wiedziałeś, że ja tego nie zrobię?
Przybysz wbił w niego spojrzenie.
— Nie wiedziałem.
Zapadła cisza, przerywana tylko siorbaniem gulaszu.
— Nie chcesz mnie spytać o nic więcej? — Spytał Nataku odkładając miskę na łóżko. Say skrzywił się widząc brudne naczynie na pościeli.
— A powinienem coś wiedzieć?
— Nie chcesz wiedzieć, skąd się tu wziąłem? — Sayvin zerknął na rozmówcę i od razu spuścił wzrok. Tamten miał zwyczaj utrzymywania bezustannego kontaktu wzrokowego. Żółte oczy wyglądały, jakby miały wwiercić się w mózg. Nataku przeciągnął ręką po włosach. - Czemu piraci mnie ścigali, czym był sztylet?
— To nie moja sprawa.
Nataku parsknął śmiechem.
— I to mi się podoba! Prawdziwy niedźwiedź!
— Smok. Patronem Doirtu nie jest niedźwiedź, tylko smok.
— Ach tak. Czerwony smok na białym tle.
Znowu zamilkli. Say skończył swoją porcję i znowu poczuł się senny.
— Ile spałem?
— Dwadzieścia godzin.
Nie był zaskoczony. Z tego, co mówił przybysz, wyrzucił z siebie ogromną ilość mocy.
Nataku podniósł się i przysiadł się bliżej, siadając tuż przy głowie swojego gospodarza.
— Co robisz? — Warknął Doirtanin.
— Chcę z tobą porozmawiać.
— Już skończyliśmy.
— Skończyliśmy rozmawiać o tym, co było. Teraz porozmawiajmy o tym, co będzie.
Tego Say się obawiał. Ludzie tacy jak ten tutaj nie bywali mili i uczynni, chyba że czegoś chcieli. Nie, żeby znał takich ludzi. Tak po prostu wyobrażał sobie wszystkich obcych.
— Powiem ci co będzie. - Starał się zabrzmieć groźnie. W końcu był już przebudzonym magiem, potrafił być groźny. Nawet w jego własnych uszach zabrzmiało to jak skowyt szczeniaka, którego ktoś pociągnął za ucho. Miał niski głos, ale kiedy się denerwował wchodził na nieprzyzwoicie wysokie tony. Odchrząknął. - Wyjdziesz z mojego domu i opuścisz te ziemie, jeśli ci życie miłe. I nie mów mi nic o ratowaniu życia, bo gdyby nie ty, to w ogóle nie byłoby zagrożone!
— Dalej jest zagrożone. - Żółte oczy straciły figlarny błysk, nagle wydały się zimne. Nataku był nie najgorszy w manipulacji, choć nie wybitny. Na Sayvina, którym całe życie nikt nie próbował manipulować, bo i po co, powinien wystarczyć, ale jakiś pierwotny instynkt mówił Doirtanowi, żeby za nic w świecie nie ufać obcym.
— Niby w jaki sposób?
Kiedy przyszło na świat ich dziecko, wywołało to ambiwalentne uczucia. Nie chodziło nawet tylko o to, że kolor włosów jednoznacznie wskazywał magiczne zdolności, chociaż w Doircie nie przepadano za magami. Problemem było to, że częściowo było jednym z nich, jednak jego matka była obca. Nigdy nie próbowała dopasować się do małej społeczności wioski, w przeciwieństwie do ojca jej dziecka. Traktowała wszystkich z góry i wydawało się, jakby wcale nie chciała tam być. Odeszła, kiedy jej syn był jeszcze dzieckiem. Ojciec wyjeżdżał co jakiś czas, najpierw na krótsze, potem dłuższe okresy. Chłopak dorósł i nie starał się zbytnio spoufalać z mieszkańcami, czasem wykonywał jakieś pracę w zamian za wyżywienie, nie spędzał dużo czasu w wiosce. Nie umiał polować ani oprawiać skór, nikt go nigdy tego nie uczył, nie znał zasad kontaktów międzyludzkich, nie potrafił się odnaleźć w typowym stylu życia ludzi północy. Z czasem stał się po prostu elementem krajobrazu, jak jelenie czy sowy.
Teraz ten sam chłopak obrócił się na drugi bok w o wiele za dużym na jedną osobę łóżku. Za długa brunatna grzywka opadała mu na oczy, ciemne jak u ojca. Był do niego całkiem podobny, chociaż kilka centymetrów wyższy. Jedyną rzeczą, jaką odziedziczył po matce były śnieżnobiałe włosy z tyłu głowy. Wiedział, że to świadczy o tym, że jest magiem, wiele razy próbował sięgnąć do swoich mocy. Miał jakąś złudną nadzieję, że jego dar da mu coś, sens życia, którego mu brakowało. Że wskaże mu właściwą drogę. Czasem, kiedy mocno się skupił, miał wrażenie, że go czuje i to denerwowało go jeszcze bardziej. Czuł go, jak człowiek słyszy szepty za ścianą. Wiedział, gdzie jest, ale nie, jak się do niego przebić.
Nagle Say usłyszał łoskot. Otworzył oczy sklejone łzami. Czuł się dziwnie, jakby przespał zbyt wiele godzin. Poruszył szyją, żeby spojrzeć w stronę, z której doszedł przed chwilą dźwięk i jęknął. Miał chyba zakwasy na całym ciele. Co on takiego wczoraj robił?
Otworzył szerzej oczy. No przecież, zaciągnął drewno do karczmy... był tam jakiś obcy. Potem piraci i pojmanie. A później? Co stało się później?
— Lepiej się na razie nie ruszaj. Nie wiem zbyt wiele o przebudzeniu i jak ci mogło zaszkodzić, ale wyglądasz tragicznie.
Say obrócił się w stronę mówiącego, tym razem wolniej. Miał wrażenie, że gdyby jego mięśnie miały głos, darłyby się wniebogłosy.
Obcy... Nataku, tak miał na imię. Przedstawiał się w karczmie. Stał oparty o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Sayvin od razu poczuł przypływ irytacji - są czasem tacy ludzie, którzy po prostu działają człowiekowi na nerwy. Przyjrzał mu się tym razem dokładniej. Nataku był Yuanem jak z obrazka. Niski, nawet jak na kogoś z południa, i smukły. Można by pomyśleć, że też i słaby, ale Say widział wcześniej, jak się porusza, był szybki i zwinny. W złotych, lekko skośnych oczach było coś bezczelnego, podobnie jak w jego całej, smukłej twarzy. Swoją drogą, miał grzywkę. W Doircie mężczyźni też lubili nosić długie włosy, ale to były męskie, nieczesane strąki. Nataku miał włosy lśniące i proste jak drut, teraz upięte na głowie w kok. Gdyby je rozpuścić sięgałyby prawie do pasa. Dopiero teraz widać było, że z uszu zwisają mu kolczyki, zielone matowe kamienie w kształcie kłów dyndały na krótkich łańcuszkach. Wyglądał jak kobieta, ale głos, którym przemówił należał do mężczyzny.
— Teraz, kiedy uratowaliśmy sobie nawzajem życie, może powiesz mi, jak masz na imię? - Nataku przeszedł przez mały pokój i usiadł w nogach łóżka.
— Nie przypominam sobie niczego takiego. — Burknął Sayvin i wbił wzrok w sufit. - W ogóle nic sobie nie przypominam, a już na pewno nie, że zapraszałem cię do domu.
— Położyłem cię w łóżku, jak mniemam, twoich rodziców. - Kompletnie zignorował oczywiste pretensje. — Chciałem zniknąć, kiedy przyjdzie twoja rodzina, żeby się tobą zajęli. Byłeś w złym stanie.
— Matki.
— Słucham?
— W łóżku mojej matki. Nie lubili się na tyle, żeby spać razem.
— Cóż, lubili się na tyle, żeby cię mieć. — Yuan podniósł się i skierował się w stronę drzwi.
— Gdzie idziesz? — Say próbował się podnieść, ale mięśnie znowu odpowiedziały rwącym bólem. Zacisnął zęby.
— Zrobić coś do jedzenia. Musisz nabrać sił, jeśli chcesz, żeby ci się polepszyło.
— Powiedz mi, co się stało!
— Powiem, jak coś zjesz. — Rzucił tamten na odchodnym. — Spróbuj jeszcze się przespać.
Doirtanin osunął się z powrotem na łóżko. Nie chciało mu się wcale spać. Słuchał odgłosów dochodzących z kuchni i próbował przypomnieć sobie, co się stało. Piraci wystrzelili z armat w mieszkańców. Potem już tylko przebłyski, huk i jasne światło. Światło... Zamknął oczy i sięgnął wgłąb siebie, w to miejsce, gdzie kryła się jego magia. Często to robił, jak gdyby chciał sprawdzić, czy dalej tam jest. Na początku miewał problemy ze znalezieniem tego źródła, z czasem zaczęło mu to przychodzić naturalnie, stało się swoistym odruchem, jak dla niektórych pocieranie karku.
Spodziewał się znowu wpaść na grubą ścianę, przylepić się do niej i słuchać szeptów. Zamiast tego poczuł się jak człowiek, który wskakuje do wody myśląc, że sięgnie mu najwyżej do pasa, a zanurza się całkowicie. Wycofał się zaskoczony i przestraszony i otworzył oczy. Cokolwiek hamowało jego moce, zniknęło.
Przebudził się.
Yuan mówił o uratowaniu sobie nawzajem życia. Say musiał coś zrobić, coś co co najmniej zwróciło uwagę piratów. Może nawet kogoś zabił. Przez chwilę chciał zawołać Nataku i zażądać, żeby opowiedział mu wszystko w tym momencie, ale powstrzymał się. Czuł się smutny z powodu masakry, która miała miejsce i zdezorientowany przez brak informacji ale, mimo wszystko czuł dziką radość. Po tylu latach prób, starań i wątpliwości, przebudził się.
W drugim, największym pokoju, który dzielił kiedyś z ojcem, znajdowała się duża biblioteczka zapełniona księgami. Instrukcjami, ogólnymi informacjami, mapami pływów magii, bestiariuszami o wymarłych magicznych zwierzętach, nawet kilkoma książkami o starożytnej, zakazanej magii. Tych ostatnich nigdy nie ruszał, chyba jedyną rzeczą, jaką wpoiła mu matka był lęk i respekt przed starożytnymi. Kiedy ojciec odchodził, jedynym sposobem zabicia czasu było czytanie, większość z tego zbioru znał na pamięć. Nigdy nikt nie zadał mu pytania, co chciałby robić w życiu, ale odpowiedź byłaby dla niego oczywista. Chciał być uczonym, studiować magię. Jedyne, co go przed tym powstrzymywało to to, że oznaczałoby to pójście w ślady ojca.
Nataku wrócił z dwoma miskami pełnymi gulaszu z dziczyzny.
— Skąd miałeś mięso?
— Było zostawione pod drzwiami. Wydaje mi się, że mieszkańcy chcieli ci podziękować.
Próbował go nakarmić, ale Sayvin stanowczo się sprzeciwił. Mimo bólu nie chciał, żeby ten człowiek karmił go jak małe dziecko. Gulasz był całkiem zjadliwy, chociaż jak na jego gust zbyt pikantny. W Doircie nie używano wielu przypraw.
Kiedy męczył się z łyżką i kubkiem, Yuan opowiedział mu całą historię, siedząc w nogach łóżka. Było mniej więcej tak, jak Say się domyślał. Zapytał tylko, czy wśród ofiar była Fulla.
— Nie mam pojęcia - odparł Nataku - Nie mogę też za specjalnie pójść i się spytać. Zlinczowaliby mnie.
— A skąd wiedziałeś, że ja tego nie zrobię?
Przybysz wbił w niego spojrzenie.
— Nie wiedziałem.
Zapadła cisza, przerywana tylko siorbaniem gulaszu.
— Nie chcesz mnie spytać o nic więcej? — Spytał Nataku odkładając miskę na łóżko. Say skrzywił się widząc brudne naczynie na pościeli.
— A powinienem coś wiedzieć?
— Nie chcesz wiedzieć, skąd się tu wziąłem? — Sayvin zerknął na rozmówcę i od razu spuścił wzrok. Tamten miał zwyczaj utrzymywania bezustannego kontaktu wzrokowego. Żółte oczy wyglądały, jakby miały wwiercić się w mózg. Nataku przeciągnął ręką po włosach. - Czemu piraci mnie ścigali, czym był sztylet?
— To nie moja sprawa.
Nataku parsknął śmiechem.
— I to mi się podoba! Prawdziwy niedźwiedź!
— Smok. Patronem Doirtu nie jest niedźwiedź, tylko smok.
— Ach tak. Czerwony smok na białym tle.
Znowu zamilkli. Say skończył swoją porcję i znowu poczuł się senny.
— Ile spałem?
— Dwadzieścia godzin.
Nie był zaskoczony. Z tego, co mówił przybysz, wyrzucił z siebie ogromną ilość mocy.
Nataku podniósł się i przysiadł się bliżej, siadając tuż przy głowie swojego gospodarza.
— Co robisz? — Warknął Doirtanin.
— Chcę z tobą porozmawiać.
— Już skończyliśmy.
— Skończyliśmy rozmawiać o tym, co było. Teraz porozmawiajmy o tym, co będzie.
Tego Say się obawiał. Ludzie tacy jak ten tutaj nie bywali mili i uczynni, chyba że czegoś chcieli. Nie, żeby znał takich ludzi. Tak po prostu wyobrażał sobie wszystkich obcych.
— Powiem ci co będzie. - Starał się zabrzmieć groźnie. W końcu był już przebudzonym magiem, potrafił być groźny. Nawet w jego własnych uszach zabrzmiało to jak skowyt szczeniaka, którego ktoś pociągnął za ucho. Miał niski głos, ale kiedy się denerwował wchodził na nieprzyzwoicie wysokie tony. Odchrząknął. - Wyjdziesz z mojego domu i opuścisz te ziemie, jeśli ci życie miłe. I nie mów mi nic o ratowaniu życia, bo gdyby nie ty, to w ogóle nie byłoby zagrożone!
— Dalej jest zagrożone. - Żółte oczy straciły figlarny błysk, nagle wydały się zimne. Nataku był nie najgorszy w manipulacji, choć nie wybitny. Na Sayvina, którym całe życie nikt nie próbował manipulować, bo i po co, powinien wystarczyć, ale jakiś pierwotny instynkt mówił Doirtanowi, żeby za nic w świecie nie ufać obcym.
— Niby w jaki sposób?
* * *
I w tym oto beznadziejnym miejscu muszę przerwać, bo następna część jest zbyt długa, żeby wrzucać obie na raz. Powinna pojawić się bez przeszkód za mniej więcej tydzień, jako że jest już napisana i poprawiona, czeka tylko na swoją kolej.
Zaczyna się, zaczyna się! Tak, cieszę się z tego, że w końcu dowiem się w większości, czym jest sztylet, i dlaczego, i to wszystko. Trochę szkoda, że nie dodałaś tego wszystkiego razem. Nikt by nie narzekał na długość. ;) A mapa jest dobrze wykonana, bardzo prosta i czytelna.
OdpowiedzUsuńLiczę, że kolejna notka pojawi się jednak za tydzień a nie dłużej. Życzę weny i czasu. ;)
Nie chcę Cię martwić, ale niektóre odpowiedzi rodzą jeszcze więcej pytań ;)
UsuńWiem, wiem. Tym to później będę się martwić, ale teraz najważniejszy jest dla mnie ten sztylet. Chyba mam jakąś obsesję na jego punkcie. :P
UsuńWitaj. Mogę spróbować wykonać szablon, jeśli chcesz. Jeśli coś nie będzie działać - poprawiać, aż zadziała. Spróbuję, jednak nie mogę obiecać, że będziesz zachwycona, ale postaram się ze wszystkich sił. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[larwiasta-tapeciarnia]
I kolejny rozdział za mną.
OdpowiedzUsuńCzyżby matka Sayvina była branką? Skoro nie chciała spać z jego ojcem w jednym łóżku... Być może miała mu za złe to, że spłodził swojego potomka, używając jej ciała. Nie wiem, a chciałbym się tego dowiedzieć.
Zastanawia mnie także kwestia przypraw. W Doircie nie używają ich zbyt wiele, więc skąd wziął je Yuan? Miał je ze sobą? Jeśli tak, to nie przemokły? Niby mogłyby być na statku, ale ten zatonął, tak że raczej nie byłoby czasu na szukanie w ładowni przypraw. No chyba że strasznie dużo wrzucił ich do jednego dania, wtedy miałoby to sens.
Powinnaś trochę wyrównać akapity ; )
Pozdrawiam,
A.J.
Spokojnie, dowiesz się. Nie chcę robić spoilerów, więc na razie więcej nie powiem
UsuńW Doircie mają, ale powinnam użyć chyba określenia, że w mniejszych ilościach. Nataku używał przypraw z domu, ale dość hojnie.
Ach te akapity... od miesiąca z nimi walczę.
Z domu Sayvina oczywiście
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń